środa, 29 października 2014

Trochę o kuchni...ale jeszcze nie "od kuchni";-)

Szukałam w Indiach jakiś nowych doznań dla podniebienia, eksplozji smaków różnych nieznanych przypraw, nie takich z torebki a niemalże prosto z drzewa...
Oczekiwałam takich wrażeń jakie miał pierwszy człowiek, który wylądował na księżycu!!!

Teraz po powrocie czuję, że czegoś mi brakuje w tym temacie...
Moje podniebienie podpowiada mi synonim tej kuchni: ostra, strasznie ostra... niemożliwie ostra. Nawet jeśli prosiliśmy o coś co nie jest ostre to i tak to było ostre...
To taka pewna abstrakcja, bo jeśli coś jest tak ostre, to nie ma kompletnie znaczenia co zjadamy bo i tak ma taki sam ostry smak...
Trudno wyczuć różne nuty smakowe, bo są zdominowane chili.



Poza tym no nie ukrywajmy wszystkie potrawy mają podobny wygląd i konsystencje...ale zdażają się wyjątki;-)
Oczywiście ile regionów w Indiach tyle specjałów i sposobów gotowania...zatem pokaże Wam co my jedliśmy:-)

W Bombaju nasz indyjski znajomy zabrał nas w niesamowite miejsce: CHOWPATTY BEACH. Jeśli ktokolwiek szuka w tym mieście miejsca, żeby zjeść z Indyjczykami to musi się tam wybrać.




Wybraliśmy sobie matę na której zasiedliśmy i Nishan nasz przewodnik, zaczął wybierać potrawy:


Na pierwszy ogien poszło:


DAHI WADA- 45 rupi- ostrość *


Następnie posmakowaliśmy:

MASALA DOSA - 50 rupi- ostrość****

Potem podano prawie nasze pyzy:-)

czyli PAV BAHAJI - 70 rupi- ostrość **
tutaj możecie zobaczyć jak wygląda najpopularniejsza tutejsza surówka, czyli pokrojona czerwona cebula! serio to ona była dodatkiem do dania!


Kolejne danie było PYSZNE:

RAGDA PATTKE - 60 rupi- chyba nie ostre skoro pyszne:-)


Ostatnim daniem, które zamówiliśmy było:

VEG CHEES PALAO i tutaj też mam adnotację, że SUPER!

Mieliśmy do wyboru dość bogate menu:-)

Takim to sposobem posmakowaliśmy 5 różnych potraw, jedzc wspólnie z jednego talerza:-) Jak dla mnie super!

Nishan jednak nie wypuścił nas bez deseru! to była eksplozja!!! Kompletnie nie wiem co to było, ale było bardzo dobre i nie za ostre, żeby się nie pokusić o słowo słodkie:-)

Potem widziałam, że sprzedają to prawie wszędzie, ale na weselu gdzie byliśmy zaproszeni ochoczo chciałam tego próbować i tamta wersja była mega ostra, dlatego zrezygnowałam z podejmowania kolejnych prób.



PANI PURRI


Tak na raz do buzi:-) i to była eksplozja!!!wow! To po pierwsze jest mieszanka kilku smaków, ale przede wszystkim niesamowita jest ta mieszanina konsystencji. Najpierw chrupiące, potem rozlewa się w ustach sos a na końcu czujesz farsz. Niesamowite!
Pan podawał kulkę za kulką dopóki nie powiedziałeś dość!


Cała kolacja kosztowała nas 400 rupi czyli jakieś 20 zł na 4 osoby!

Potem podczas naszej podróży jadaliśmy tak:

Ślubny catering... dość ostro! i smażone chili!



...a to nasza stołówka na festiwalu w Natya Chetana :


Dobra kończę już kończę, bo zrobicie się głodni!:-)

sobota, 8 marca 2014

Wsiąść do pociągu byle jakiego...

Już prawie trzy tygodnie jak powróciliśmy do szarej rzeczywistości. Najchętniej bym się spakowała i jeszcze raz tam wyruszyła... W sumie szczepienia już są, no i wiza jeszcze ważna... hmmm
Póki co jednak przeglądamy tysiące zdjęć i zanudzamy wszystkich bliskich opowieściami...

Pomyślałam, że bardzo ważną historią, która powinna pojawić się tutaj to nasze doświadczenia pociągowe.

Pociągi w Indiach to poważny temat. 
Cztery odcinki naszej trasy pokonywaliśmy właśnie tym środkiem transportu. 
W pociągach wyróżniamy kilka klas:
  • AC1 czyli kuszetka z jedną pryczą i zlewem, a cena jest porównywalna do ceny biletu lotniczego
  • AC2 czyli dwa łóżka+dwa łóżka, tam dają prześcieradła, kocyk, poduchę i ręcznik. Jest klimatyzacja, wiatrak i całkiem sporo miejsca.
  • AC3 tam już są trzy łóżka z jednej strony i trzy z drugiej, od strony korytarza tylko dwa. Jeśli chodzi o serwis to tutaj jest to samo co w AC2 oprócz ręcznika.
  • Sleeper podobnie jak w AC3 po 3 pryczę z jednej strony, ale już  nie dostaniesz żadnego prześcieradła ani poduchy ( zupełnie gołe prycze). Tutaj kręci się już więcej osób, czasami przysiadają się na twoje łóżko, bo nie mają miejscówki. Konduktor już nie pilnuje tych wagonów, więc podczas podróży może się wiele wydarzyć. Na focie poniżej wersja sleeper z miejscówką na górnej pryczy ;-)

  • Second class- z miejscami do siedzenia- dość mocno zatłoczone
  • General - jazda bez trzymanki ( czasami na zewnątrz;-)

Pociągi w Indiach są bardzo spektakularne. Są bardzo popularnym środkiem transportu, oplatają całe Indie szczelną siatką połączeń, są szerokie i baaaaardzo długie!
Jeśli już uda ci się zakupić bilet to podróżuje się nimi  bardzo komfortowo. 
Monsieur walczył jak szalony, żeby zakupić bilety z dużym wyprzedzeniem, choć okazało się, że to wcale nie jest konieczne.
Na większość naszych wyznaczonych odcinków do pokonania, mieliśmy zakupiony bilet, ale ze statusem "waiting list ". Okazuje się, że wiele osób rezerwuje i kupuje bilety na zapas, gdyż można z nich bezkosztowo rezygnować. Ostateczna lista jest zamykana 3h przed odjazdem pociągu. Wówczas okazuje się czy jedziesz czy nie. Można swój status sprawdzic na stronie internetowej ( tam dowiesz się, który wagon i które łóżko Ci przypisano) bądź ręcznie na stacji kolejowej wyszukując swego nazwiska na kilku metrowej liście zawieszanej na tablicy ( nikt jej nie niszczy ani nie kradnie!). 
Co jest kompletnie bezsensowne to to, że jeśli zamierzasz jechać np. AC3 i jesteś wstępnie na wait list na pozycji powiedzmy 13, to jeśli nie zwolni się dla Ciebie miejsce to nikt nie zaproponuje Ci upgrade albo downgrad'u. Nie ma miejsca i tyle...Jeśli sprawdza się status przez internet to jest nadal "waiting list" i nigdzie nie ma informacji, że bilet został anulowany. 
Temat przerabialiśmy w Jaipurze, kiedy mieliśmy pokonać już nasz ostatni odcinek do Delhi.



Przemierzyliśmy całą stację wzdłuż i wszerz, żeby dowiedziec się od Pana w czapce, że nasza rezerwacja nie załapała się na miejscówkę i nie jedziemy, a pieniądze nam zwrócą za kilka dni! Jest godzina 23...hmmm to co teraz robić? Pan nam poradził, żeby pobiec do kasy i kupic bilet. No to są te cholerne bilety czy ich nie ma? Pobiegliśmy... Dostaliśmy dwa bilety za 180 rupi czyli 9 złotych na prawie 7h podróż do Delhi...
Ale co to znaczy klasa GENERAL? no nic na pewniaka ustawiliśmy się w sektorze gdzie takowy wagon miał sie zatrzymać. Dowiedzieliśmy się od osób czekających, że są 3 wagony tego typu, dwa na końcu i jeden z od czoła pociągu. Czekamy, zaczyna robić się gęsto, coraz gęsciej...aha trzeba zawalczyć o miejsce...Jeden z przyszłych współpasażerów w krawacie zdziwiony zapytał, czy my też jedziemy generalem... no że tak...Pokiwał głową i powiedział nam, że nie pojedziemy w tej klasie... My nadal nieświadomi upieraliśmy się przy swoim, że i owszem pojedziemy, bardzo proszę oto bilet. Pan w zaparte,  że powinniśmy iść do przodu i porozmawiać z konduktorem.
Pociąg powolutku zaczął wtaczać swoje cielsko na peron, co sprytniejsi przeskoczyli na drugą stronę torów... No i naszym oczom ukazały sie 2 wagony General...WOW...Tam nie było jak wyjść, a co dopiero wejść...to jest już nie tylko w przenośni, ale i dosłownie jazda bez trzymanki, albo na zewnątrz...Trochę zaniemówiliśmy...trochę nas to rozbawiło ale chyba z niemocy... zatem biegiem do konduktora... Wskoczyliśmy do AC3 wyrzucili nas, uderzyliśmy do panów ze służby kolejnictwa indyjskiego...nic się nie da załatwić...nie jedziecie! Ani na korytarzu się nie da? ani w latrynie się nie da? Nie ma ani jednego wolnego miejsca? odpowiedź brzmiała NIE...Dopiero jak Monsieur zaczął tupać nogami i robić skandal, że nam ucieknie samolot to ważni panowie zgodzili się, żebyśmy wskoczyli do sleepera. Ufff!

Uradowani wskoczyliśmy do sleepera. Tam odkryliśmy, że niestety miejscówki na podłodze też już dość szczelnie zaadaptowane. Dostaliśmy przyzwolenie by przysiąść się na plecakach do 5 osobowej rodziny, śpiącej na podłodze, dwóch chłopaków siedzących na jednym bocznym fotelu i skulonym śpiącym chłopaku pod drzwiami z drugiej strony. Wcisnęłam się zatem z plecakiem pod zlew i już byłam zadowolona. Oczywiście rozbudziliśmy całą korytarzową ekipę i wgapiali się w nas jak w zielonych ludków z czułkami przez godzinę. Wow niesamowite... Potem jak już się wszyscy do siebie przyzwyczaili to z Monsieurem usiłowaliśm przyzwyczaić się do zapachów z  eastern & western latrin, ze zlewu i jeszcze zapachu brązowych skarpetek naszej korytarzowej rodziny. Poza tym biegających robaków nie wolno zabijać, ale można im zmienić kierunek trasy;-)

Jak to skwitował Monsieur: Miałaś co chciałaś! ( bo od samego planowania naszej podróży miałam ochotę na ekstremalne przeżycia pociągowe!)

Jeśli ktoś nadal nie potrafi wyobrazić sobie Indyjskich pociągów to może filmik?



Nie wiem jak ten gość to zrobił, bo kolei indyjskich nie można fotografować ani filmować, należy mieć pozwolenie.

Generalnie podróże pociągami indyjskimi są super... Może też dlatego, że Monsieur zawsze animował cały wagon i nagle na naszych pryczach robiło się ciasno, bo schodziło się dużo ludzi... Potem jeszcze godzina fotografowania się i wymiana kontaktów i już pół podróży za nami :-) No i oczywiście jeszcze ważnym elementem jest dzielenie się swoimi zapasami jedzeniowymi... oczywiście jak się nic nie ma to też nie problem, bo w pociągu jest wagon kuchenny i umrzec z głodu tu nikomu nie pozwolą! ;-)


Czaj i coś co nazwą nawiązuje do kawy też pojawia się zawsze kiedy tylko zapragniesz.



Można spotkać dyrektora kolei Indyjskich, albo na przykład przyszłą Panią Doktor studiującą w Agrze. A Indie w swym ogromie są jednak malutkie i magiczne, bo kolejny raz wydarzyło się coś magicznego i Panią Doktor kilka dni póżniej spotkaliśmy na obrzeżach 20 milionowego Dehli w sklepie!!! Po prostu magia!!!

Poza tym w pociągach którymi jeżdziliśmy w Bombaju są wagony tylko dla kobiet! Zdarza się również, że wpadają malutkie dzieci wymiatają trawiastą miotłą spod nóg okruchy i bród oczekując póżniej od wszystkich pasażerów opłaty. Taka popularna forma żebractwa.

wtorek, 18 lutego 2014

Ostatni przystanek- Dehli

Czułam, że każde miasto na wyznaczonej trasie zbliża nas do końca naszej przygody indyjskiej.
Ostatnim miastem w którym się zatrzymaliśmy jest oczywiście stolica Indii Delhi.

Nie zainsirowało nas to miasto, nie porwało... taka typowa dżungla miejska.
Zgubiliśmy się w niej i nie mogliśmy odnależć swoich ścieżek...
Niby wiele do zobaczenia, a jednak nie znależliśmy nic porywającego...

Zamieszkaliśmy w dzielnicy Pacharandż, która sąsiaduje z dworcem New Delhi, poza tym własciwie jest tam hotel na hotelu.
Obejrzeliśmy pokoje chyba w 6 hotelach (obrzydliwe nory), aż w końcu wybraiśmy jeden pozwalając sobie kolejny raz na odrobinę luksusu. Nie za bardzo chce mi się nawet wymienać nazwę tego hotelu, bo trochę próbowali nas tam wyrolować...jednak sama miejscowka nówka funka. Placówka świeżo otwarta, bo nie zdążyli jeszcze nawet wyczyścić pokoi z kurzu po remoncie i zmyć plam po farbie.
Ciepłą woda nacieszyliśmy się tylko pierwszego dnia rano, potem w magiczny sposób przestał działać boiler  i połowa lamp w pokoju ( oszczędności ), a wisienką na torcie było zamontowanie nam telewizora pod nasza nieobecność... well z pewnością chcieli dobrze.

Delhi jest ogromne, więc mnóstwo czasu traci sie na przemieszczanie. Tym razem głównie używaliśmy metra i nasz zapoznany w Bombaju kolega z Dehli kazał nam kupić tzw. Smart Card co było naszym plastikowym biletem pre paid.

Wybraliśmy się do Bahai Lotus Temple, jest to współczesna świątynia, która obecnie jest miejscem dla wszytkich wyznań religijnych.
Można wejść do środka i po prostu pomodlić się, pomedytować...
Wewnątrz jest dość ascetyczna, betonowa... w sumie wielkie rozczarowanie...


Potem udaliśmy się do Hauz Khas- gdzie spodziewaliśmy się starej wioski, a napotkaliśmy klubowe miejsce z ekskluzywnymi butikami... też na nie!

Do Red Fortu już nie wchodziliśmy gdyż podobno architektonicznie jest taki sam jak ten fort w Agrze.


Za to postanowiliśmy spędzic czas na najstarszym bazarze na Chandi Chowk co w naszym fonetycznym tłumaczeniu brzmiało "czarny czołg";-)
Bazar pełen chińszczyzny... ale z drugiej strony było to niedzielne póżne popołudnie dlatego połowa stoisk była pozamykana.

Podsumowując nasz pobyt w Delhi, to jeśli ktoś będzie usiłował wcisnąć Wam kity, że linia metra "Dehli airport express", nie dojeżdza do lotniska, to powiedzcie mu, że ma się bujać.
Metrom można bardzo sprawnie i szybko dojechać za 150 rupi na sam 3 terminal, gdzie są wszystkie międzynarodowe loty! Wcale nie trzeba brać taksy! Amen

niedziela, 16 lutego 2014

Amber Fort w Jaipur

My juz jesteśmy w Delhi, ostatnie chwile by rozkoszować sie Indiami... nie mam zatem czasu na dłuższa opowieść ( a jest co opowiadać oj jest:) Podzielę sie za to  fotami:-)


Kilka kilometrów za miastem jest Amber Fort. Można tam sie wybrać riksza ( ta motorowa, a nie rowerową, bo oni nawet sie nie podejmują:-) i koszt takiej wyprawy to około 500 rupii( z postojem). Nam udało sie tam dojechać i wrócić lokalnym busem za jakieś 60 rupii w 2 strony (do było drożej niż spowrotem ciekawe dlaczego? ;-) ) My łapaliśmy busa nr 5 na Ml Road.


Tam zaprzyjaźnialiśmy sie z małpami. Póki co na swojej drodze spotykaliśmy tylko te z czerwona gębą i pupą i te podobno trzeba omijać wielkim lukiem. Te z czarna twarzą są podobno sympatyczniejsze.



Przepiękne to miejsce,  ze spokojem można tam spędzić ze 2-3h, a nawet cały dzień jeśli zwiedzanie połączyć z wizyta w miasteczku.


Tyle tutaj rzeczy do zrobienia i obejrzenia, chyba powinnam stworzyć post pod hasłem : "nie zdążyliśmy", albo " za krótko na..."


My po prostu czasami zamiast iść do celu skręcimy w jakąś uliczkę i dajemy sie ponieść klimatowi.
Na wspomnianej ulicy Ml Road można kupić delikatne i odświeżające  Lassi. ( polecane w LP) Uwaga w rzędzie są trzy sklepiki o tej samej nazwie! Trzeba wybrać to właściwe stoisko. Nie ma miejsca żeby usiąść, kupuje sie z ulicy i ceny nie są wywindowane.




A poza tym w Jaipurze wznoszę toast za Wasze zdrowie wódką z bezcłowego i colą... na szczęście bez większych utrudnień.

P.S. W Delhi juz jest zimno, wieczorami w samy polarku nawet bardzo zimno... więc przygotowujemy sie na powrót :-(

sobota, 15 lutego 2014

Jaipur czyli pink city

Jaipur to stolica Rajasthanu. Miasteczko bazarów tematycznych. Stare miasto, pink city zamknięte jest murami i ma kilka bram. Ulice są zbudowane symetrycznie. Tak jak wspominałam jest mnóstwo tematycznych bazarów np.: elektronika, metal, tkaniny, jedzenie, marmur, biżuteria.



W centrum starego miasta znajduje się pałac wiatrów zbudowany przez Maharaja Sawaj, by kobiety z jego królestwa mogły podglądać życie miejskie.



Indie to kraj snackow. Wszędzie są chipsy, prażony ryz, orzeszki etc. Można tez na wagę kupić rożnego rodzaju prażynki, chrupki... niesamowite w kształtach, kwadraty, gwiazdki, rurki, świderki.


Bardzo ciekawa sprawa jest tez BHP w Indiach!


Dzisiaj miałam pierwszy objaw " turysty" dlatego kolacje postanowiliśmy zjeść w rekomendowanej przez Lonly Planet restauracji... Ganesh Restaurant mam mieszane uczucia, bo mimo ze jedzonko bardzo dobre, miejsce klimatyczne to równie szybko można sie było zorientować, ze jest jedno menu turystów i drugie dla miejscowych... ceny wywindowane, a na koniec jeszcze do rachunku dodają jakiś podatek, ale o jakim podatku oni tu mówią skoro żadnego rachunku na oczy nie widzieliśmy! Jednak pozostaje niesmak...

czwartek, 13 lutego 2014

JEDEN Z 7 CUDÓW SWIATA



Dziś pobudka o 6 rano. Chcieliśmy zobaczyć Taj Mahal przy wschodzie słońca a jednocześnie z mała ilością ludzi. Bilet straszliwie drogi, bo 750 rupii! No i oczywiście więcej ludzi chciało obejrzeć to miejsce bez turystów... cóż. Podobno poza sezonem Taj w dzień powszedni odwiedza 10 000 ludzi, w weekendy 60 000 ludzi. Boję się nawet pomyśleć, co się dzieje w sezonie!

( widok z tarasu w naszym hotelu:-) 


Widzieliśmy go już na widokówkach przewodniku, w Internecie, jednak musze przyznać ze na żywo robi wrażenie! Jest ogromny, piękny, monumentalny a jednocześnie delikatny. Koronkowa robota w marmurze. Kwiaty lotosu i pełna harmonia... przecudny dowód miłości!