Dziś przyszedł dzień na połączenie przyjemnego z pożytecznym.
Postanowiliśmy nauczyć się gotować tajskie potrawy by moc wam coś ugotować:-D
Wybór padł na szkole Sammy’ego, bardzo zabawny gość, który cały
czas się uśmiecha... Teraz już wiadomo skąd ono maja takie skośne oczy!
Kurs zaczęliśmy od zakupów na targu.
Potem nasz nauczyciel zabrał nas na swoją farmę... Taki mały
raj na ziemi...
Opowiadał nam o 3 rodzajach imbiru, różnych bazyliach, trawie
cytrynowej i innych zielskach, które dodaje się do zupy a których się je....
Nasze miejsce pracy wyglądało tak:
Zrobiliśmy prawie 6 potraw od pasty curry zaczynając, a na deserze kończąc :-D
To ja ugotowałam sobie na lunch:
Potem była przyjemna przerwa... Sami zobaczcie...
Po przerwie wróciliśmy jeszcze do przygotowania przekąsek i
wspomnianego deseru. Poza tym Sammy częstował nas cały czas bananami prosto z
drzewa.
Miałam stanowczo za obcisłe spodnie...:-(
Jak to Monsieur mawia, że aby sprawdzić czy restauracja jest
dobra najpierw wejdź do jej toalety... Zatem zrobiłam tam również zdjęcia żebyście
mogli ocenić sami:
Można sobie siedzieć i spijać mleczko kokosowe!
Pamiętacie jak biegaliśmy po Poznaniu zęby zdobyć Tamaryn?
Teraz mamy szanse spróbować go w najbardziej podstawowej postaci:
A tak wygląda kurkuma świeża:
A gdyby ktoś się zastanawiał jak rośnie papya, bo ja nie wiedziałam... to właśnie tak jak na zdjęciu poniżej:
Pełni wrażeń ale lekkawa zmęczeni planujemy kolejny dzień.