sobota, 28 lutego 2015

Warsztaty kuchni tajskiej czyli dzień na farmie u Sammy'ego

Dziś przyszedł dzień na połączenie przyjemnego z pożytecznym. Postanowiliśmy nauczyć się gotować tajskie potrawy by moc wam coś ugotować:-D

Wybór padł na szkole Sammy’ego, bardzo zabawny gość, który cały czas się uśmiecha... Teraz już wiadomo skąd ono maja takie skośne oczy!

Kurs zaczęliśmy od zakupów na targu.




Potem nasz nauczyciel zabrał nas na swoją farmę... Taki mały raj na ziemi...




Opowiadał nam o 3 rodzajach imbiru, różnych bazyliach, trawie cytrynowej i innych zielskach, które dodaje się do zupy a których się je....

Nasze miejsce pracy wyglądało tak:




Zrobiliśmy prawie 6 potraw od pasty curry zaczynając, a na deserze kończąc :-D

To ja ugotowałam sobie na lunch:



Potem była przyjemna przerwa... Sami zobaczcie...




Po przerwie wróciliśmy jeszcze do przygotowania przekąsek i wspomnianego deseru. Poza tym Sammy częstował nas cały czas bananami prosto z drzewa.




Miałam stanowczo za obcisłe spodnie...:-(


Jak to Monsieur mawia, że aby sprawdzić czy restauracja jest dobra najpierw wejdź do jej toalety... Zatem zrobiłam tam również zdjęcia żebyście mogli ocenić sami:



Można sobie siedzieć i spijać mleczko kokosowe!

Pamiętacie jak biegaliśmy po Poznaniu zęby zdobyć Tamaryn? Teraz mamy szanse spróbować go w najbardziej podstawowej postaci:




A tak wygląda kurkuma świeża:



A gdyby ktoś się zastanawiał jak rośnie papya, bo ja nie wiedziałam... to właśnie tak jak na zdjęciu poniżej:


Pełni wrażeń ale lekkawa zmęczeni planujemy kolejny dzień.




Chiang Mai

Dziś jesteśmy w Chiang Mai po 10h w autobusie nocnym. Miało być elegancko i sypialnie a było mniej więcej jak w polskim busie. Ale dali kocyk, wodę i przekąski...

W Chiang Maj zamieszkaliśmy w gest hausie Diva 2 taki trochę hipisowski klimat. Bierzesz sobie napoje z lodówki i zapisujesz na zeszyt. Prowadzą go jacyś Europejczycy.


I kosztuje cale 300 batów za dwójkę z łazienką.

Muszę przyznać, że w tym autobusie człowiek nie da rady się wyspać, trzęsło na wszystkie strony mimo ze jechaliśmy autostrada, to trzech pasażerów chrapało na zmianę! Wiec zanim się ogarnęliśmy to zastało nas południe i kosmiczny skwar. Słonce świeci tutaj tak mocno ze przez okulary polaryzacyjne nic nie widać! Człowiek tylko szuka skrawka cienia i chodzi pod ścianami. Dziś jest jeszcze cieplej niż w Bangkoku!

Pokręciliśmy się po okolicy gdzie obejrzeliśmy kilka Wat'ow (czyli tutejszych buddyjskich świątyń):





Tak sobie myślę, że taka zimę też bym mogła mieć...



Przy wyjeździe do Tajlandii trzeba zabudżetować tez hektolitry wody, która się wypija! Non stop chce się pić...A nogi puchną strasznie! My próbujemy nowych dziwacznych napojów.


To zielone całkiem ok, ale to z prawej jak przesłodzona czarna herbata coś okropnego!!!


To piłam dzisiaj... Z dużym dystansem kupiłam to w 7/11 ale okazało się, że jest super smaczne - polecam.

No i tak błądząc po mieście wczoraj byliśmy w China Town w Bangkoku a dzisiaj w ching mai.. Tam to można przysmaki znaleźć.

Zbieramy zamówienia jakby ktoś miał na coś ochotę z obrazka:-D to specjalnie się po to jeszcze raz przejdziemy:-D


Oczywiście realizujemy swoje postanowienia smakowania różnych potraw... Więc dzisiejsza kolacja to yellow curry z brązowym ryżem I najpopularniejsze piwko tajskie chang, Monsieur monotematycznie padt tai z owocami morza. Moja potrawa mimo prośby o nieostra wersje była dość pikantna... Dobrze ze miałam tego dużego changa ;-)






Na dzisiaj to wszystko. U nas już późna noc i po dzisiejszych opowieściach Elizabeth przy kolacji o gekonach i lezarch w łazience...nigdzie nie idę! Dobranoc!


czwartek, 26 lutego 2015

Bangkok #2

Dzisiaj wyruszyliśmy na podbój Bangkoku, mamy cały dzień gdyż w nocy o 23 udało nam się zarezerwować nocnego sypialnego busa do Chang Mai. Mam nadzieje ze faktycznie będzie można tam spać gdyż będzie to również nasz hotel :-D

Plan zwiedzania był ambitny ale, że my jak to my lubimy skręcać w różne uliczki, które nam się spodobają to jednak nie udało nam się tego planu zrealizować.

Odkryliśmy, że koło naszego hotelu mamy jakiś mały Wat I zaraz obok bardzo urokliwe osiedle chyba dla normalnych mieszkańców…

Chyba pierwszy raz oglądałam kwiaty lotosu z bliska. 

Po raz pierwszy próbowaliśmy nowego owocu, ale jego nazwy nie pamiętam...



Był mega pyszny coś jak jabłko z melonem i ogórkiem lekko chrupiący.

Błądząc tak znaleźliśmy amulet market:






No i dotarliśmy do Wat Pho z leżącym Buddą. Tam trochę oniemieliśmy i straciliśmy mnóstwo czasu, bo to ogromny kompleks:






Wielki leżący Budda, był ogromny...nie spodziewaliśmy się, że aż tak ogromny! Bardzo trudno zrobić mu fote.




Uciekamy, cdn. :-D