Wtorek 26.06 rozpoczęliśmy dość ambitnie i już z planem a właściwie nawet wersją A i B. Udało nam się zrealizować wersję A czyli złapać busa który za 25 lari wyprawiany jest przez Tourists Office do monasteru wykutego w skałach gdzie podobno do dzisiaj jeszcze te skalne groty zamieszkiwane są przez mnichów.
Już 1.5 h za Tbilisi kończy się się świat i wjeżdżamy w krainę "nowhere"
Musimy kupić wodę bo na miejscu nie ma już takiej możliwości. Jest wybudowane WC ale nie ma żadnego sklepiku, żadnych skarpetek nie kupisz ani nawet wina czy to gruzińskiego czy gruzińsko- mszalnego;-)
Widok jest niesamowity!!! Jest część monasteru dobudowana do skał.
Część monasteru dobudowana jest do grot skalnych.
Co mnie zdziwiło...mają tam satelitę...
Potem trzeba wdrapać się na górę...
Totalna pustka...cisza.... palące słońce do granic możliwości....
Gekony czy jaszczurki....mniejsze i duuuuużo większe.....
I widok... widok już na Azerbejdżan. Z lewej mamy strażników gruzińskich z prawej Azerbejdzańskich którzy z nudów usiłowali oswoić gekona ;-)
Wdrapujemy się by po drugiej stronie zobaczyć te pustelnicze groty...które dają nam możliwość chwycenia oddechu...
Człowiek czuje się malutki wobec tej pustynnej przestrzeni....jest jak ziarnko piasku które może za moment zniknąć.... nad nami kołują sępy...
Już 1.5 h za Tbilisi kończy się się świat i wjeżdżamy w krainę "nowhere"
Musimy kupić wodę bo na miejscu nie ma już takiej możliwości. Jest wybudowane WC ale nie ma żadnego sklepiku, żadnych skarpetek nie kupisz ani nawet wina czy to gruzińskiego czy gruzińsko- mszalnego;-)
Widok jest niesamowity!!! Jest część monasteru dobudowana do skał.
Część monasteru dobudowana jest do grot skalnych.
Co mnie zdziwiło...mają tam satelitę...
Potem trzeba wdrapać się na górę...
Totalna pustka...cisza.... palące słońce do granic możliwości....
Gekony czy jaszczurki....mniejsze i duuuuużo większe.....
I widok... widok już na Azerbejdżan. Z lewej mamy strażników gruzińskich z prawej Azerbejdzańskich którzy z nudów usiłowali oswoić gekona ;-)
Wdrapujemy się by po drugiej stronie zobaczyć te pustelnicze groty...które dają nam możliwość chwycenia oddechu...
Człowiek czuje się malutki wobec tej pustynnej przestrzeni....jest jak ziarnko piasku które może za moment zniknąć.... nad nami kołują sępy...
eśli ktoś nie byłby przekonany do wypadu do Davit Gareji...to ja głosuje absolutnie na TAK...
Może fajnie byłoby mieć wiecej czasu niż tylko 2h? ...niestety ten busik ma taki a nie inny program, ale jest dziko jest.
Marszrutkowy busik do którego wskakuje się na Liberty square, wiózł wesołą bandę z całego świata: Niemcy, Norwedzy, Turek, Polacy, Libańczyk.... gadaliśmy, wymienialiśmy doświadczenia... dużo osób podróżowało w pojedynkę tak po prostu...
Potem stanęliśmy jeszcze na kolację w wiosce nowhere....i tak nam się fajnie piło to piwko i tak nam się fajnie zajadało to chaczapuri....
( od lewej Chilijczyk, Holender, Polka, nauczycielka z Palestyny, Francu z Polski i ja:-)
W drodze zabukowaliśmy hostel... całkowicie przy starym mieście...tutaj jest kolejna długa międzynarodowa historia .... gdzie spotykamy mieszka Juri z Moskwy i prowadzi grube biznesy...programista z Iranu, i powoli doceniany reżyser filmowy z Gruzji...który ma swój program o winie w gruzińskiej telewizji... dziwny zlepek. Hostel ma reopening, trwa pizzaparty i leje się wino. Atmosfera jak w studenckim mieszkaniu... no i zostajemy jeszcze jedną noc....😉 Piękny mają widok z balkonów.