wtorek, 18 lutego 2014

Ostatni przystanek- Dehli

Czułam, że każde miasto na wyznaczonej trasie zbliża nas do końca naszej przygody indyjskiej.
Ostatnim miastem w którym się zatrzymaliśmy jest oczywiście stolica Indii Delhi.

Nie zainsirowało nas to miasto, nie porwało... taka typowa dżungla miejska.
Zgubiliśmy się w niej i nie mogliśmy odnależć swoich ścieżek...
Niby wiele do zobaczenia, a jednak nie znależliśmy nic porywającego...

Zamieszkaliśmy w dzielnicy Pacharandż, która sąsiaduje z dworcem New Delhi, poza tym własciwie jest tam hotel na hotelu.
Obejrzeliśmy pokoje chyba w 6 hotelach (obrzydliwe nory), aż w końcu wybraiśmy jeden pozwalając sobie kolejny raz na odrobinę luksusu. Nie za bardzo chce mi się nawet wymienać nazwę tego hotelu, bo trochę próbowali nas tam wyrolować...jednak sama miejscowka nówka funka. Placówka świeżo otwarta, bo nie zdążyli jeszcze nawet wyczyścić pokoi z kurzu po remoncie i zmyć plam po farbie.
Ciepłą woda nacieszyliśmy się tylko pierwszego dnia rano, potem w magiczny sposób przestał działać boiler  i połowa lamp w pokoju ( oszczędności ), a wisienką na torcie było zamontowanie nam telewizora pod nasza nieobecność... well z pewnością chcieli dobrze.

Delhi jest ogromne, więc mnóstwo czasu traci sie na przemieszczanie. Tym razem głównie używaliśmy metra i nasz zapoznany w Bombaju kolega z Dehli kazał nam kupić tzw. Smart Card co było naszym plastikowym biletem pre paid.

Wybraliśmy się do Bahai Lotus Temple, jest to współczesna świątynia, która obecnie jest miejscem dla wszytkich wyznań religijnych.
Można wejść do środka i po prostu pomodlić się, pomedytować...
Wewnątrz jest dość ascetyczna, betonowa... w sumie wielkie rozczarowanie...


Potem udaliśmy się do Hauz Khas- gdzie spodziewaliśmy się starej wioski, a napotkaliśmy klubowe miejsce z ekskluzywnymi butikami... też na nie!

Do Red Fortu już nie wchodziliśmy gdyż podobno architektonicznie jest taki sam jak ten fort w Agrze.


Za to postanowiliśmy spędzic czas na najstarszym bazarze na Chandi Chowk co w naszym fonetycznym tłumaczeniu brzmiało "czarny czołg";-)
Bazar pełen chińszczyzny... ale z drugiej strony było to niedzielne póżne popołudnie dlatego połowa stoisk była pozamykana.

Podsumowując nasz pobyt w Delhi, to jeśli ktoś będzie usiłował wcisnąć Wam kity, że linia metra "Dehli airport express", nie dojeżdza do lotniska, to powiedzcie mu, że ma się bujać.
Metrom można bardzo sprawnie i szybko dojechać za 150 rupi na sam 3 terminal, gdzie są wszystkie międzynarodowe loty! Wcale nie trzeba brać taksy! Amen

niedziela, 16 lutego 2014

Amber Fort w Jaipur

My juz jesteśmy w Delhi, ostatnie chwile by rozkoszować sie Indiami... nie mam zatem czasu na dłuższa opowieść ( a jest co opowiadać oj jest:) Podzielę sie za to  fotami:-)


Kilka kilometrów za miastem jest Amber Fort. Można tam sie wybrać riksza ( ta motorowa, a nie rowerową, bo oni nawet sie nie podejmują:-) i koszt takiej wyprawy to około 500 rupii( z postojem). Nam udało sie tam dojechać i wrócić lokalnym busem za jakieś 60 rupii w 2 strony (do było drożej niż spowrotem ciekawe dlaczego? ;-) ) My łapaliśmy busa nr 5 na Ml Road.


Tam zaprzyjaźnialiśmy sie z małpami. Póki co na swojej drodze spotykaliśmy tylko te z czerwona gębą i pupą i te podobno trzeba omijać wielkim lukiem. Te z czarna twarzą są podobno sympatyczniejsze.



Przepiękne to miejsce,  ze spokojem można tam spędzić ze 2-3h, a nawet cały dzień jeśli zwiedzanie połączyć z wizyta w miasteczku.


Tyle tutaj rzeczy do zrobienia i obejrzenia, chyba powinnam stworzyć post pod hasłem : "nie zdążyliśmy", albo " za krótko na..."


My po prostu czasami zamiast iść do celu skręcimy w jakąś uliczkę i dajemy sie ponieść klimatowi.
Na wspomnianej ulicy Ml Road można kupić delikatne i odświeżające  Lassi. ( polecane w LP) Uwaga w rzędzie są trzy sklepiki o tej samej nazwie! Trzeba wybrać to właściwe stoisko. Nie ma miejsca żeby usiąść, kupuje sie z ulicy i ceny nie są wywindowane.




A poza tym w Jaipurze wznoszę toast za Wasze zdrowie wódką z bezcłowego i colą... na szczęście bez większych utrudnień.

P.S. W Delhi juz jest zimno, wieczorami w samy polarku nawet bardzo zimno... więc przygotowujemy sie na powrót :-(

sobota, 15 lutego 2014

Jaipur czyli pink city

Jaipur to stolica Rajasthanu. Miasteczko bazarów tematycznych. Stare miasto, pink city zamknięte jest murami i ma kilka bram. Ulice są zbudowane symetrycznie. Tak jak wspominałam jest mnóstwo tematycznych bazarów np.: elektronika, metal, tkaniny, jedzenie, marmur, biżuteria.



W centrum starego miasta znajduje się pałac wiatrów zbudowany przez Maharaja Sawaj, by kobiety z jego królestwa mogły podglądać życie miejskie.



Indie to kraj snackow. Wszędzie są chipsy, prażony ryz, orzeszki etc. Można tez na wagę kupić rożnego rodzaju prażynki, chrupki... niesamowite w kształtach, kwadraty, gwiazdki, rurki, świderki.


Bardzo ciekawa sprawa jest tez BHP w Indiach!


Dzisiaj miałam pierwszy objaw " turysty" dlatego kolacje postanowiliśmy zjeść w rekomendowanej przez Lonly Planet restauracji... Ganesh Restaurant mam mieszane uczucia, bo mimo ze jedzonko bardzo dobre, miejsce klimatyczne to równie szybko można sie było zorientować, ze jest jedno menu turystów i drugie dla miejscowych... ceny wywindowane, a na koniec jeszcze do rachunku dodają jakiś podatek, ale o jakim podatku oni tu mówią skoro żadnego rachunku na oczy nie widzieliśmy! Jednak pozostaje niesmak...

czwartek, 13 lutego 2014

JEDEN Z 7 CUDÓW SWIATA



Dziś pobudka o 6 rano. Chcieliśmy zobaczyć Taj Mahal przy wschodzie słońca a jednocześnie z mała ilością ludzi. Bilet straszliwie drogi, bo 750 rupii! No i oczywiście więcej ludzi chciało obejrzeć to miejsce bez turystów... cóż. Podobno poza sezonem Taj w dzień powszedni odwiedza 10 000 ludzi, w weekendy 60 000 ludzi. Boję się nawet pomyśleć, co się dzieje w sezonie!

( widok z tarasu w naszym hotelu:-) 


Widzieliśmy go już na widokówkach przewodniku, w Internecie, jednak musze przyznać ze na żywo robi wrażenie! Jest ogromny, piękny, monumentalny a jednocześnie delikatny. Koronkowa robota w marmurze. Kwiaty lotosu i pełna harmonia... przecudny dowód miłości!





wtorek, 11 lutego 2014

Agra



Dziś o świcie dotarliśmy do Agry, czyli miasta jednego z 7 cudów świata. Mamy pokój w hotelu poleconym przez państwa Rajskich. Całkiem przyzwoity, ale w wersji z zimna woda za 600 rupii to około 30 zł za dwójkę.


Dziś Monsieur postanowił wrócić do swojego dawnego imagu, wybraliśmy się wiec do fryzjera, oprócz zgolenia brody proponowałam mu jakaś fashion fryzurę, ale jakoś go żadna nie porwała:-) 


Mieszkamy rzut kamieniem od Taj Mahalu, ale właściwie postanowiliśmy sobie zostawić go na deser. Dziś za to zdobywaliśmy RED FORD. Który jest ogromny i niesie ze sobą historie 4 dynastii władców mongolskich.



Potem trafiliśmy do restauracji rekomendowanej przez Lonely Planet, i zjedliśmy obiado- kolacje. Co było niesamowite to mogliśmy poprosić o bardzo delikatne przyprawienie i było bardzo smacznie! Poza tym restauracja ma taras na dachu wiec na wyciagnięcie ręki mieliśmy Taj Mahal.
  





U nas już późno, a jutro znowu pobudka skoro świt. Dobranoc :)