Czułam, że każde miasto na wyznaczonej trasie zbliża nas do końca naszej przygody indyjskiej.
Ostatnim miastem w którym się zatrzymaliśmy jest oczywiście stolica Indii Delhi.
Nie zainsirowało nas to miasto, nie porwało... taka typowa dżungla miejska.
Zgubiliśmy się w niej i nie mogliśmy odnależć swoich ścieżek...
Niby wiele do zobaczenia, a jednak nie znależliśmy nic porywającego...
Zamieszkaliśmy w dzielnicy Pacharandż, która sąsiaduje z dworcem New Delhi, poza tym własciwie jest tam hotel na hotelu.
Obejrzeliśmy pokoje chyba w 6 hotelach (obrzydliwe nory), aż w końcu wybraiśmy jeden pozwalając sobie kolejny raz na odrobinę luksusu. Nie za bardzo chce mi się nawet wymienać nazwę tego hotelu, bo trochę próbowali nas tam wyrolować...jednak sama miejscowka nówka funka. Placówka świeżo otwarta, bo nie zdążyli jeszcze nawet wyczyścić pokoi z kurzu po remoncie i zmyć plam po farbie.
Ciepłą woda nacieszyliśmy się tylko pierwszego dnia rano, potem w magiczny sposób przestał działać boiler i połowa lamp w pokoju ( oszczędności ), a wisienką na torcie było zamontowanie nam telewizora pod nasza nieobecność... well z pewnością chcieli dobrze.
Delhi jest ogromne, więc mnóstwo czasu traci sie na przemieszczanie. Tym razem głównie używaliśmy metra i nasz zapoznany w Bombaju kolega z Dehli kazał nam kupić tzw. Smart Card co było naszym plastikowym biletem pre paid.
Wybraliśmy się do Bahai Lotus Temple, jest to współczesna świątynia, która obecnie jest miejscem dla wszytkich wyznań religijnych.
Można wejść do środka i po prostu pomodlić się, pomedytować...
Wewnątrz jest dość ascetyczna, betonowa... w sumie wielkie rozczarowanie...
Potem udaliśmy się do Hauz Khas- gdzie spodziewaliśmy się starej wioski, a napotkaliśmy klubowe miejsce z ekskluzywnymi butikami... też na nie!
Do Red Fortu już nie wchodziliśmy gdyż podobno architektonicznie jest taki sam jak ten fort w Agrze.
Za to postanowiliśmy spędzic czas na najstarszym bazarze na Chandi Chowk co w naszym fonetycznym tłumaczeniu brzmiało "czarny czołg";-)
Bazar pełen chińszczyzny... ale z drugiej strony było to niedzielne póżne popołudnie dlatego połowa stoisk była pozamykana.
Podsumowując nasz pobyt w Delhi, to jeśli ktoś będzie usiłował wcisnąć Wam kity, że linia metra "Dehli airport express", nie dojeżdza do lotniska, to powiedzcie mu, że ma się bujać.
Metrom można bardzo sprawnie i szybko dojechać za 150 rupi na sam 3 terminal, gdzie są wszystkie międzynarodowe loty! Wcale nie trzeba brać taksy! Amen
Ostatnim miastem w którym się zatrzymaliśmy jest oczywiście stolica Indii Delhi.
Nie zainsirowało nas to miasto, nie porwało... taka typowa dżungla miejska.
Zgubiliśmy się w niej i nie mogliśmy odnależć swoich ścieżek...
Niby wiele do zobaczenia, a jednak nie znależliśmy nic porywającego...
Zamieszkaliśmy w dzielnicy Pacharandż, która sąsiaduje z dworcem New Delhi, poza tym własciwie jest tam hotel na hotelu.
Obejrzeliśmy pokoje chyba w 6 hotelach (obrzydliwe nory), aż w końcu wybraiśmy jeden pozwalając sobie kolejny raz na odrobinę luksusu. Nie za bardzo chce mi się nawet wymienać nazwę tego hotelu, bo trochę próbowali nas tam wyrolować...jednak sama miejscowka nówka funka. Placówka świeżo otwarta, bo nie zdążyli jeszcze nawet wyczyścić pokoi z kurzu po remoncie i zmyć plam po farbie.
Ciepłą woda nacieszyliśmy się tylko pierwszego dnia rano, potem w magiczny sposób przestał działać boiler i połowa lamp w pokoju ( oszczędności ), a wisienką na torcie było zamontowanie nam telewizora pod nasza nieobecność... well z pewnością chcieli dobrze.
Delhi jest ogromne, więc mnóstwo czasu traci sie na przemieszczanie. Tym razem głównie używaliśmy metra i nasz zapoznany w Bombaju kolega z Dehli kazał nam kupić tzw. Smart Card co było naszym plastikowym biletem pre paid.
Wybraliśmy się do Bahai Lotus Temple, jest to współczesna świątynia, która obecnie jest miejscem dla wszytkich wyznań religijnych.
Można wejść do środka i po prostu pomodlić się, pomedytować...
Wewnątrz jest dość ascetyczna, betonowa... w sumie wielkie rozczarowanie...
Potem udaliśmy się do Hauz Khas- gdzie spodziewaliśmy się starej wioski, a napotkaliśmy klubowe miejsce z ekskluzywnymi butikami... też na nie!
Do Red Fortu już nie wchodziliśmy gdyż podobno architektonicznie jest taki sam jak ten fort w Agrze.
Za to postanowiliśmy spędzic czas na najstarszym bazarze na Chandi Chowk co w naszym fonetycznym tłumaczeniu brzmiało "czarny czołg";-)
Bazar pełen chińszczyzny... ale z drugiej strony było to niedzielne póżne popołudnie dlatego połowa stoisk była pozamykana.
Podsumowując nasz pobyt w Delhi, to jeśli ktoś będzie usiłował wcisnąć Wam kity, że linia metra "Dehli airport express", nie dojeżdza do lotniska, to powiedzcie mu, że ma się bujać.
Metrom można bardzo sprawnie i szybko dojechać za 150 rupi na sam 3 terminal, gdzie są wszystkie międzynarodowe loty! Wcale nie trzeba brać taksy! Amen