piątek, 29 czerwca 2018

Przystanek Sighnaghi

W niedziele 24.06 ruszyliśmy do miasta zwanego miastem zakochanych. Mieści się ono około 2 h na wschód od Tibilisi w regionie Kakheti. To taka gruzińska Prowansja. Można wybrać się tam na zwiedzanie winiarni. Co ciekawe czerwone wino z Kakheti jest dość słodkie.


Miasto generalnie bardzo przyjemne, ale malutkie. Znajdziemy tutaj też miniaturę muru chińskiego.


Na szybko znależliśmy Gest House Abramichi. Zrobiło się dość rodzinnie. Już pół godziny po zrzuceniu plecaka byłam po obchodzie całego ogrodu ( posmakowałam morwy, jakąś papierówkę, coś a la kwaśna śliwka), a chwilkę później wypiłam  2 szklaneczki  wina z domowej piwniczki. ( Dobrze że host nie zaczął od czaczy!!!)


Oprócz tego sam gest hause miał niesamowity widok ale tez wliczone w cene zakwaterowania śniadania.


Ale tez za 10 lari można było poprosić o obiado-kolacje i tam popróbowaliśmy różne gruzińskie specjały.





Moim odkryciem absolutnym sa marynowane kwiaty bzu...ale niestety orzechowy sekret ich smaku leży w domowej roboty oleju słonecznikowym. Obłęd w papciach!!!
Umówiliśmy się też z gospodynią na lekcję robienia chaczapuri kakhetańskiego.






Gospodyni dała mi przepis... taki jak prawdziwa gospodyni... wszystko na oko;-)
Jest pyszne... jeśli nie będziecie mieli okazji próbować takiego domowego to tak czy siak dostaniecie je praktyvznie wszędzie. W każdej knajpie, w małych piekarniach, sprzedawane jest na ulicy. To taka podstawa żywiania tutaj i suma sumarum niezły zapychacz;-)
W okolicy można obejrzeć jeszcze kilka kościółków.


I katedrę BODBE


.mimo że spotykamy wiele osób,  które nie planowały swojej podróży,  to jednak człowiek uczy się na błędach....czasami warto jednak troche poplanować żeby czegoś nie stracić.... Bodwe jest otwarte tylko do 19...my dotarliśmy o 20:00:-(
Mimo że Gruzja nie jest dużym krajem to jednak okazuje się że odległości od punktu A do B są dość duże. Czasami nie jest tak istotne o której wyjeżdzamy jak to o której mamy ostatnią marszrutkę powrotną. Czasami po 16 już nic nie jesteś w stanie złapać!!!!
Wybraliśmy się do Lagodekhi. Chcieliśmy pochodzić w Parku Narodowym, ale na samym miejscu okazało się, że do małego wodospadu w górach idzie się 5 km w jedną stronę z przejściem przez rzekę i przez ostatnie 30 minut trzeba bardzo uważać bo droga jest dość niebezpieczna i właściwie cała wyprawa zajmie nam 5 h minimum...


A wyprawa na duży wodospad to już treking dla bardziej zaawansowanych i jest to 10km w jedna stronę...


Oczywiście po drodze można spotkać niedzwiedzia .... i takie tam.... no i że nie byliśmy w stanie złapać ostatniej marszrutki nastąpiła zmiana planów.
Pobiegliśmy na przystanek by złapać busa do Telavi...winiarnie, kościółki... będzie co zwiedzać;-) jednak droga zajęła nam ponad 2h, a po drodzę ustaliliśmy że już nie dostaniemy się do miejscowości gdzie mamy nocleg:-(
Rzutem na taśmę udało nam się podjechać trochę bliżej...a z Gurjaani do Sighnaghi jakies 20 km to już pozostała nam tylko taxówka.
Za to trafiliśmy na fajny targ.




Melony sprzedają po 0.5 lari (75gr/kg)


Mamy ochotę na arbuza ale oni go nie kronją a co zrobić z 10km???


We wtorek żegnamy się z naszymi hostami i ruszamy dalej... ponownie do Tbilisi

Marszrutka o 9 rano cena za 2 osoby 12 lari;-) to nasz bilet.
Podsumowując tą krainę winem płynącą. Na śniadanie zaczynasz od winka z takiej banieczki:


W obiad obalasz taką ilość:


...a w okolicach kolacji....


Potem już masz luz i nie planujesz niczego ;-)



To papa Abranichki....


1 komentarz: