środa, 29 stycznia 2014

beeep beeep czyli welcome to Bombaj

Nasz lot z Lufthanzą przebiegał wyjatkowo płynnie. W Monachium mieliśmy tylko 40 min na przesiadkę co było wystarczające na nieśpieszny spacerek do kolejnej bramki. Przyglądaliśmy się czy ktoś z Warszawy z nami się przesiada, ale raczej nie. Niemcy wymyślili sobie coś w rodzaju kabin do spania. Masz pokój z śnieżno- białą pościelą i można sobie wynajać to miejce na godzinkę za 15E, ale w sumie minimum to 2h bo inna płatność nie przejdzie. W naszym samolocie już było trochę bardziej Indyjsko. leciało niemowle indyjskie, stuard był Hindusem i generalnie pasażerowie dużo mniej europejscy. Lunch też już był indyjski.



Trzy miseczki, gorace opakowanie z ciepłym posiłkiem, buła , masełko mango pikels? i czekoladka od lufy. To co bylo gorące to był ryż z warzywami i tofu, i powiem Wam, że już zaczął palić kubki smakowe, a następnie poczułam jak przeczyszcza mi się nos. Monsieur zapobiegawczo nie skończył. W jednym pojemniczku była sałatka, z jednorazowym sosem. Tutaj mi ręka zadrżała, ale te warzywa były myte w Niemczech więc zjadłam, w kolejnej miseczce było coś jak mizeria, całkiem ok, i przepyszny deser...wow. Może nie wyglądał apetycznie ale był waniliowo śmietankowy rozpływający się w ustach mmmm.... potem była masala tee i bez mleka i cukru tez była niezła. W samolocie cały czas coś się działo, coś podawali do picia, oglądaliśmy filmy, mogliśmy śledzić mapę ( to był mój ulubiony program) Kiedy lecieliśmy nad Irakiem, Iranem, Kuwejtem widać było ogromne ogniska... chyba wypalał im się jakiś gaz... wyglądało to imponująco.W końcu wylądowaliśmy i już na lotnisku usłyszeliśmy beeeep beeep!
Od razu wiedzieliśmy, że to nasze miejsce docelowe:-)
Potem ze 3 razy musieliśmy pokazać paszport, oddać wypełniony formularz, strzelili nam fotkę albo coś, przeskanowali bagaże kolejny raz i już po wszystkim.

Poszliśmy wymienić troszkę kasy i kupić bilet prepaid na taxi. Jak wyszliśmy wszyscy jak jeden bóg mieli taksówkę numer 599 ale Monsieur był twardy i po chwili siedzieliśmy wciśnięci z bagażami w niewielkim żółto- czarnym właściwym pojeżdzie.
Pan taksówkarz NO PROBLEM oczywiście nie wiedział gdzie powinien jechać ale skutecznie się dopytywał. Oczywiście zabrał nam nasz kwitek co mogłoby oznaczać, że gdziekolwiek by nas nie wyrzucił i tak ma zapłacone. Mieszkamy blisko lotniska a wykasowali nas 350 rupi czyli jakieś 18 zł - koszt jak w Poznaniu!!!! Ale te prepaid taxi są z założenia drogie, ale nie użera się człowiek na dzień dobry. Suma sumarum dowiózł nas na miejsce jesteśmy w naszym pokoju wykupionym jeszcze w ostatnim momencie przez airbnb nasz host gada po angielsku, ale rozumiem połowę. Jest bardzo gadatliwy. Pokój jest czysty. Na suficie szalony wętylator, jeden komar w łazience.

Tak na szybko o naszych odczuciach po postawieniu pierwszych kroków na ziemi Indyjskiej:
- dużo ludzi
- jest gorąco i pierwsza myśl to to, że mają sztuczne drzewa! a potem załapałam, że tutaj nie ma zimy!
- jest mega głośno
- całkiem interesująco pachnie
- są kwiaty
I nie mogłam spać! Ja, którą zawsze można z łóżkiem przenosić! Nie wiem czy to ze zmęczenia, podniecenia, hałasu czy gorąca...

Wynurzamy się z pokoju i ruszamy w miasto.
Wieczorem c.d.n.






3 komentarze:

  1. Super!!! Dobrze, że złapaliście jakieś wi-fi:) czekamy na dalsze informacje z niecierpliwością:) G&D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też! Czekamy na dalsze relacje, tata czeka przy skype a ja mu czytam!

    OdpowiedzUsuń
  3. INDIA NO PROBLEM! - jeszcze z milion razy to usłyszycie, ponoć to tamtejszy komentarz do wszystkiego;-) Cieszę się, że jednak nie przepadliście, liczę na ciąg dalszy relacji na gorąco.

    OdpowiedzUsuń