poniedziałek, 10 lutego 2014

Benarest czyli Varanasi


Varanasi... 
 



Najświętsze miasto w Indiach. To tutaj śmierć jest chyba najbliżej życia... na początku nie rozumieliśmy tego tekstu, ale jak spędziliśmy kilka godzin nad Gangesem wszystko zaczęło być oczywiste.

Wschód słońca nad Gangesem:

 

Sercem Varanasi jest oczywiście Ganges oraz kilku kilometrowe schody wzdłuż rzeki zwane Ghatami. Ludzie przychodzą tu się kąpać, prać rzeczy, kąpać krowy, przychodzą na wszelkiego rodzaje ceremonie i oczywiście przynoszą ciała do skremowania.



 Wzdłuż gath mamy kolorowe, ale już dość mocno podniszczone pałace Maharadży, Temple małp, Gangi, Shivy i wszelkich możliwych bóstw. 


Są również dwie Ghaty gdzie pali się ciała. Można się temu przyglądać, nie można robić zdjęć. Na początku obawiałam się wchodzenia w tą intymną strefę z buciorami... Czułam się nieswojo i nie wiedziałam jak balansować na tej ciężkiej czerwonej linii... Okazało się to bardziej naturalne niż by się wydawać mogło. Oni po prostu robią swoje, nie zwracają uwagi na obce ciekawskie oczy.
Może tylko ci z mafii zauważają twoją obecność i próbują cię naciągnąć, a to na zakup drewna dla ludzi z hospicjum, albo na wejście na taras widokowy etc.



Słońce przypiekało nasze twarze, zbliżaliśmy się do głównej ghaty krematoryjnej. W powietrzu unosił się specyficzny zapach. Obeszliśmy wszystkich naciągaczy i przedzierając się przez sterty drewna znaleźliśmy miejsce gdzie byli Hindusi i nikt nas już nie zaczepiał. Mogliśmy poczuć ciepło od ognia trawiącego 15 ułożonych stosów na raz...


Kiedy rodzina przywiezie kogoś bliskiego, przez pół miasta niesie zwłoki na bambusowych noszach, przykryte złotymi materiałami, krzycząc rytmicznie coś w rodzaju: ram ram satiahed ( Ram to ich bóg, Niech będzie pochwalony) wrzucając na zwłoki ryż. Kiedy dotrą już do Gangesu, wchodzą z noszami do wody i zamaczają je, potem czekają na swoją kolej. Dziewczyna, która właśnie z nami podróżuje pociągiem do Agry nie bardzo chciała wdrożyć nas w temat. Może sama nie wiedziała jak to wygląda, bo tutaj już kobiety nie są dopuszczane. Kiedy już ułożą stos, zdejmują z ciała kilka warstw złotych tkanin i kwiaty, układają ciało i przykrywają drewnianymi palami. Jedna osoba najprawdopodobniej z rodziny podpala stos, potem smarują jeszcze stopy oraz głowę jakimś białym smarowidłem, wydedukowaliśmy, że albo to jest mleczne, albo masło kokosowe, bo bezpańskie psy z chęcią wylizywały plastikowy pojemnik.
 
Czas takiego spalania to to około 3h. Koszt od 3000-6000 rupii. W Varanasi mają również elektryczne krematorium, gdzie można poddać się kremacji za 600 rupii.
Wieczorem usiedliśmy w okolicy mniejszej gathy, spędzając tam chyba ze 2h... Wiecie na czym polega ta bliskość życia i śmierci?
Kozy zjadają kwiaty kupione pewnie godzinę wcześniej, krowa grzeje się przy cieple bijącym od ognia, psy grzebią i próbują znaleźć coś, co się nie zwęgliło. Znajdują, zaczyna się przepychanka, jeden wygrywa...zjada...
Dzieci ciągną jeszcze tlące się pale drewna, gaszą je świętą wodą, potem próbują owinąć je w rozrzucone wszędzie złote tkaniny i donieść do domu by mama mogła ugotować jedzenie, albo żeby się ogrzać, bo przecież teraz tutaj jest zima...
Tutaj tym ludziom nie towarzyszą emocje, trudno rozróżnić, kto jest pracownikiem, bliskim zmarłego czy zwyczajnym gapiem...Tylko wczoraj mogłam zobaczyć dwóch synów ukradkiem ocierających oczy...

Kiedy wróciliśmy do hotelu poczułam nieodpartą potrzebę zmycia "tego z siebie"... nie podjęłam ryzyka kąpieli w Gangesie (aczkolwiek widzieliśmy takich skośnookich śmiałków).

Poza tym stare miasto i jego kręte wąskie uliczki kojarzą mi się z medinami marokańskimi. Wszyscy muszą się płynnie wyminąć. Przyznam się, że przy przechodzeniu koło krów często wymiękam. Monsieur dzisiaj biegł za stadem wykapanych byków machając im przed nosem czerwoną torbą to mu się oberwało po tyłku :-)  hi hi

Cieszę się, że czytacie te moje notatki, to znaczy, że te zapiski nie idą na marne, a jak napiszecie coś w komentarzach to już w ogóle jestem szczęśliwa. Pozdrawiamy ciepło!






6 komentarzy:

  1. Czytamy, czytamy - to już taki nawyk, że ja nie wie,, jak to będzie jak wrócicie? Chyba będziecie musieli kontynuować:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ania, jaki piękny opis. Życie i śmierć, mieszają się w powietrzu... Piękna relacja... Myślę, że doświadczacie, przeżywacie... niesamowite obrazy!
    Całuję mocno! U nas wielkie zmiany... nowe etapy... wszystko w dobrym kierunku!

    OdpowiedzUsuń
  3. a te kłapouche krowy... bardzo się cieszę, że się nie kąpiecie w Gangesie - mogłyby nie pomóc najboleśniejsze szczepionki! w Polsce wiosennie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. bo jak to białe kłapouche na schodach nie krowy to nie wiem...

    OdpowiedzUsuń
  5. Olu, te kłapouche krowy na schodach to oczywiście kozy:-)

    OdpowiedzUsuń
  6. 37 year-old Database Administrator II Florence Borghese, hailing from Kelowna enjoys watching movies like "Charlie, the Lonesome Cougar" and Coloring. Took a trip to St Mary's Cathedral and St Michael's Church at Hildesheim and drives a Ferrari 250 GT SWB Berlinetta Competizione. swietna strona

    OdpowiedzUsuń